Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nematografem i gramofonami. W każdej chacie wisi portret białego króla. Czy nie uważasz, Klu-Klu, że nawet małpy już są mniej dzikie, niż były?
Tak było w istocie. Wszyscy dobrze wiedzą, że małpy lubią naśladować: co widzą, coraz robią tak samo. Dopóki nie było białych, łaziły po drzewach, patrzały na ludożerców. Teraz ośmieliły się, chodzą po obozie, patrzą na białych.
I dentysta, przysłany do obozu przez związek dentologów, przysięgał na wszystkie świętości, że widział orangutanga z dwoma złotemi plombowanemi zębami.
— A mnie małpa ukradła brzytwę do golenia — powiedział fryzjer, przysłany przez koło kobiet, by uczył młodzież używać wodę kolońską i czesać się grzebieniem.
W krótkim przeciągu czasu zrobiono istotnie wiele.
— Cóż Klu-Klu, jesteś zadowolona?
— A ty nie, Maciusiu?
Maciuś westchnął. Cieszył się, że dopomógł dzieciom murzyńskim, ale mu żal wyspy bezludnej i — prawdę trzeba powiedzieć — tęsknił do białych dzieci.
Bo tak znów ciągle tylko — czarne i czarne.
Każda poczta przynosi mu listy z ojczyzny. To ten, to ów napisze, że cieszy się, że Maciuś się znalazł, że jest zdrów i pracuje. Ale zaraz pytanie:
— Dlaczego do swoich nie wraca?
Napisała Irenka, że lalka do sufitu stłukła się. Napisał Antek, że mu się źle powodzi. Napisał