Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki, pierścionek, klamrę od paska i szkło palące. Długo nie chcieli wierzyć, że Maciuś naprawdę tyle skarbów na zawsze im daje.
Noc była ciemna.
— Jak wam się udało zepsuć latarnię? — pyta się Maciuś.
— To bardzo łatwo. Rekinów koło wyspy niema. Więc płynęliśmy pod wodą, tylko kawałek trzciny wystawał. A przez dziurkę w trzcinie oddychaliśmy. Tam dwie godziny czekaliśmy. A no, poszedł latarnik z dziećmi ryby łowić. A my przecięliśmy druty tam, gdzie nam kazałeś. A na stole położyliśmy twój list.
Bo Maciuś napisał list, bo się bał, że latarnik będzie podejrzewał, że to Alo zrobił i może się gniewać. A tak — powie, że szczury przegryzły drut elektryczny — i nikt nie będzie nic wiedział.
Noc była ciemna. Morze było spokojne. Maciuś usiadł przy sterze, a murzyni wiosłują. Jeżeli wszystko pójdzie gładko, za dwa dni dopłyną do lądu, a tam już czekają słonie królewskie, żeby ich zabrać.
Noc ciemna. Tak cicho i dobrze płynąć. I stają w pamięci wszystkie dnie, spędzone na wyspie, i rozumie Maciuś, że choć było smutno, ale był szczęśliwy. Rozumie Maciuś, że już nie będzie żył spokojnie, nie będzie miał czasu, aby patrzyć na mrówki, rzucać w morze kamyki i opowiadać bajki małej Ali.
Czeka go nowa ciężka praca i kto wie, ile cierpień.