Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grają, i tak nie będzie szkoda, bo się pozbędą łobuzów, z którymi trudno poradzić. A czarni nie mają okrętów, więc i tak nie zaszkodzą Europie. Niech tylko sprobują łódkami puszczać się na morze.
I była bitwa. Nawet nie bitwa, a rzeź. Podobno tę bitwę już dawno przepowiadali uczeni. Nazwali ją „bitwą ras“. To znaczy, że nie biały naród bije się z białym, a cała rasa białych bić się będzie z czarnymi. Ale żaden z uczonych nie przewidywał, że bitwa będzie tak straszna.
Bo murzyńscy kapłani ogłosili, że kto w świętej bitwie będzie zabity, ten wcale nie umrze, tylko się przewróci, a na drugi dzień obudzi się biały; że słyszeli tak z ust samego Maciusia.
Więc można sobie wyobrazić, co się działo. Każdy chciał być jaknajprędzej zabity, żeby zaraz zrobić się biały, pędzić do żony i powiedzieć:
— Patrz. Widzisz, jakiego masz ładnego męża.
Żony i dzieci się przestraszą i nie zechcą wierzyć, a oni zaczną się śmiać i powiedzą:
— Oj kobiety, jakie wy głupie. I wy też będziecie zaraz białe.
A tu Maciuś robi cud. I mężowie mówią:
— Widzicie, to jest pachnące mydło od króla Maciusia. Idźcie się brudasy wykąpać.
I umyły się — i basta! — skończyło się. Wszyscy są biali.
— No widzicie.
Widzą, więc nie mogą nie wierzyć...
Teraz już rozumiecie, co się działo. Rannych wcale niema, bo każdy chce być odrazu zabity.