Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc dlatego przyjechał doktór, żeby z niego zrobić warjata?
Więc dlatego pchły tak go gryzą?
Więc rotmistrz musi płacić za wszystko, co zginie?
No dobrze, ale kto płaci za życie Maciusia, który nic przecież nie robi, a podróże, okręt, latarnia — to wszystko drogo kosztuje.
I czy Amary naprawdę jest jego kuzynem?
I czy nie można ukryć się na wyspie, dokąd nie przypłynie żaden okręt, żaden szczurek, gdzie można być zupełnie — ale to zupełnie sam?
Maciuś zrozumiał jedno: że już nie zostanie długo na bezludnej wyspie. Kiedy w więzieniu postanowił uciec, było zupełnie inaczej. Serce mocno mu biło, myśli latały w głowie — to tu — to tam — spieszył się, bał się, że się nie uda. A teraz nic. Nawet nie przychodzi mu na myśl, że może się nie udać. Jest zupełnie spokojny. Popatrzy — poczeka jeszcze, może się coś zmieni.
Położył na stole muszelki Alo i kamyczek Ali. I odrazu zapomniał o wszystkiem. Taka miła muszelka, taka jedyna na świecie. Wie Maciuś, że muszelek jest na brzegu tysiąc i więcej, ale tę muszelkę dał Alo i powiedział:
— Masz za to, że mnie uczysz.
I ten zwyczajny kamyczek jest tylko jeden na świecie. Dała go Ala, uśmiechała się do niego: i do kamyczka i do Maciusia. Na całym świecie niema kamyczka, w którymby był tam gdzieś we środku, w duszy — uśmiech małej Ali.
Siedzi Maciuś, choć noc. Niema się gdzie po-