Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Młody król był mi wrogiem, nie przyjacielem — mówi Maciuś.
— No tak, ale Klu-Klu... nie, nie Klu-Klu, tylko ten gałgan z latarni morskiej udaje przyjaciela, a ukradł tyle zabawek. Dwie łamigłówki, pajacyk, cztery książki, sześć kolorowych ołówków. Kto za to będzie płacił? Jestem biedakiem, choć płynie we mnie królewska krew. A honor nie pozwala mi nie zapłacić. Zabiję Dormesko i siebie.
— Drogi kuzynie — mówi Maciuś, żeby go uspokoić. Ja sam darowałem to wszystko.
— Wasza królewska mość jest szlachetny. Wasza królewska mość ukrywa przedemną, ale ja wiem. Ci szubrawcy — chłopcy hałasują i spać nie dają waszej królewskiej mości. Palą papierosy, co to za papierosy — to są najgorsze śmierdziuchy. I przez dziurkę od klucza wpuszczają dym. I umyślnie wrzucają muchy do królewskiej herbaty, i wsypują pchły do łóżka waszej królewskiej mości. I ukradli dwie siekiery i pół funta gwoździ. A kto za to odpowiada? — Ja! ja! ja! — Nędzarz! — Praprawnuk królowej Elżbiety.
Ledwo udało się Maciusiowi odebrać rewolwer. Ułożył go na własnem łóżku, sam wpuścił przez okno wartę, żeby się cicho spać położyli, — bo rotmistrza boli głowa.
Siedzi Maciuś, ale taki zmęczony. Tyle się odrazu dowiedział.
Więc dlatego było tyle much w herbacie, bo mu umyślnie wrzucali?