Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeczytał bajkę o „Czerwonym Kapturku“ i tylko raz się pomylił. Tak strasznie nie chciało się Maciusiowi wracać. Niechby tamci robili, co chcą, na bezludnej wyspie, a Maciuś zostałby tutaj.
A no, wraca Maciuś, a w pokoju czeka na niego Amary.
— Ach, jak to dobrze, że wasza królewska mość powrócił. Byłem niespokojny. Ej, Filip!
Staje Filip, wyprostowany, jak struna.
— Warta ma stanąć koło kancelarji, rozumiesz? Pokój zamknąć na klucz, klucz mi oddać, rozumiesz? I jeżeli któremu z was przyjdzie do głowy podsłuchiwać pod drzwiami tajnej rozmowy z jego królewską mością, to żywcem skórę zedrę, — rozumiesz? — ruszaj!
Filip wszedł do sąsiedniego pokoju, szmer — wszyscy wyszli. Filip oddał klucz.
— Kochany kuzynie — zaczął rotmistrz — pragnę żyć z kuzynem w zgodzie. Chcę kuzyna przeprosić i błagać o przebaczenie.
Amary ukląkł przed Maciusiem.
— Proszę wstać — powiedział Maciuś, — nie jestem święty, żeby przedemną klękać. Nic nie rozumiem.
— Najdroższy kuzynku, jestem prawnukiem Elżbiety Narwanej, rodzonej ciotki Henryka Porywczego. Jesteśmy krewni, dlatego smutny król pozwolił mi tu przyjechać. Chcę być posłuszny, jak baranek. Nie wydałem obiadu dla waszej królewskiej mości, drogi kuzynie, bo rachunki muszę mieć w porządku. Ale dostałem tajny rozkaz,