Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Wszystko się zmieniło, — odrazu się zmieniło.
Następnym okrętem znów przyjechało kilka dorosłych osób: będą mierzyć wyspę, muszą zrobić plan wyspy. Przyjechały dwie panie, będą rysowały. Przyjechał lekarz, zbadał Maciusia, napisał coś na arkuszu i zaraz tym samym okrętem odpłynął. Zaczęto budować jeszcze jeden domek, specjalnie na kancelarję. Przywieziono trąby, na których umieli grać pisarze, rzemieślnicy i dwaj chłopcy z warty. Orkiestra grała, rotmistrz, geometra i dwie panie — tańczyli. A Maciuś, leżąc w łóżku — zapłakał.
Tak strasznie żal Maciusiowi pułkownika Dormesko, tak mu brak Walentego, który umiał sny tłomaczyć, tak smutno i źle, że gdyby nie dzieci z latarni i cmentarz na górze, — ubrałby się, poszedł do gęstego lasu i albo wieżę samotną odszukał i tam się ukrył, albo poszedł do dzikich, którzy — wie Maciuś, że są, ale się ukrywają.
I nagle poczuł Maciuś, że coś chodzi po kołdrze.
— Pewnie mysz.
Nie, było to zwierzątko, większe od myszy,