Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i bili, tak że Maciuś ani grać nie mógł w pokoju na skrzypcach, ani spać w nocy. Chciał parę razy zwrócić im uwagę, ale myślał, że się uspokoją.
Maciuś nie rozmawiał z nimi, nie wiedział, jak się nazywają. Ordynans Maciusia nazywał się Filip.
Filip był dużym chłopcem, ale nieprzyjemnym. Niby był bardzo posłuszny: stawał na każde wezwanie, po wojskowemu wykręcał się na pięcie, jakoś nieprzyjemnie patrzał prosto w oczy. I chociaż niby nic, ale raz Maciuś, kiedy stał odwrócony, widział na cieniu na ścianie, jak mu z tyłu pogroził pięścią i język wywalił. Maciuś nie miał pewności, że tak było naprawdę — może mu się zdawało. Bo poco by to robił? Nikogo więcej w pokoju nie było, a zresztą za co miał Maciusiowi grozić?
Nawet często słyszał przez drzwi, jak Filip uspokajał kolegów:
— Cicho! Nie dajecie królowi spać. Cóż wy chamy królowi przeszkadzacie?
Ale Maciuś gorzej nie lubił tego uspokajania, niż gdyby nawet hałasowali. I dziwił się, że Filip tak krzyczy, bo przecież wiedział, że obok wszystko słychać. I tak jakoś dziwnie mówił: „krrról“, jakby się wyśmiewał, czy zazdrościł, czy jak...
Starał się teraz Maciuś najmniej siedzieć w pokoju, najmniej być koło domu. Albo na górze przystrajał cmentarzyk kwiatami, albo popłynie do latarni, albo siądzie nad morzem i myśli:
— Trzeba coś zrobić. Trzeba napisać do Rady Pięciu. Ale co? Nie może pisać, że chce,