Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedzenie z każdym dniem staje się gorsze Maciuś jest głodny. Dawniej zerwał czasem parę daktyli albo figę, teraz bez bananów i fig nie mógłby się wyżywić. Aż nie przysłano mu wcale obiadu. A co gorsza, usłyszał Maciuś z sąsiedniego pokoju taką uwagę:
— Oni będą się kłócili, a my zdechniemy z głodu.
Zastukał Maciuś w drzwi: był to umówiony znak, że ma przyjść ordynans.
— Czy dostaliście obiad? — pyta się Maciuś.
— Melduję posłusznie, że od trzech dni kuchnia dowództwa nie wydaje nic. Rotmistrz bez podpisu waszej królewskiej mości nie ma prawa wydawać.
Maciuś ubrał się w mundur wojskowy i wezwał rotmistrza.
— Proszę o przysłanie mi do przejrzenia wszystkich papierów kancelarji dowództwa.
— Rozkaz, wasza królewska mości.
— I proszę o wydanie warcie obiadu.
— Rozkaz, wasza królewska mości.
W pięć minut później przyniesiono do podpisu rozkaz wydania obiadu. Maciuś podpisał.
W dziesięć minut później rozległo się w sąsiednim pokoju trzykrotne: „vivat“ i brzęk łyżek.
Po chwili przyniesiono i Maciusiowi obiad, który Maciuś odesłał. Nie chciał jeść, a zresztą, nie miał czasu. Czytał papiery.
Chłodny pot wystąpił Maciusiowi na czoło. Była tam skarga na pułkownika Dormesko, że nie zostawił żadnych dowodów na to, co mu przysyłano.