Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fnucy, wogóle dorośli są źli na dzieci. Pewnie dzieci tak samo przeszkadzają dorosłym, jak starszym dzieciom przeszkadzają malutkie. I pewnie dorośli tak samo myślą, że dzieci nic nie wiedzą.
Może i Ala tak, jak kanarek, coś rozumie, coś wie, ale to jest zupełnie inne. I Maciuś, który zapomniał, co myślał, kiedy był mały, już teraz nic nie pamięta.
Bo Ala nie zawsze biegała, krzyczała i wołała: „tata, daj Ali“. Czasem była zupełnie cicha. Popatrzy, popatrzy gdzieś daleko, a potem westchnie. Albo weźmie Maciusia za rękę i długo, uważnie patrzy mu w oczy — znów westchnie. Albo drgnie nagle, jakby się przestraszyła, albo zacznie oddawać wszystko Maciusiowi i mówi: „masz — masz — masz“. A kiedy wszystko rozda, otwiera rączki i woła radośnie: „niema, niema nic“. I cieszy się, klaszcze, śmieje i podskakuje.
„Małe dzieci — napisał Maciuś w pamiętniku, podobne są do dzikich ludzi“.
I zadowolony jest Maciuś, że może się przyjrzeć dokładnie małemu dziecku. Bo kiedy w domu sierot tylko się zbliżył do malców, zaraz zaczynali starsi wyśmiewać, że się z małemi bawi. Znaczyło niby, że głupi. I zaczynali żartować, wymyślali różne głupstwa, żeby naumyślnie przeszkodzić i zepsuć zabawę.
Teraz może Maciuś robić, co chce, bo jest na bezludnej wyspie.
Jedno tylko niepokoi Maciusia. Przecież nie wszystkie małe dzieci są takie, jak Ala. Przypomina sobie Maciuś, jak podczas pierwszej wojny,