Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Układa Maciuś bajeczkę dla Ali.
— Wojna śpi — śpi. Wojna ma oczki zamknięte i śpi. A potem się obudziła...
Nie, inną bajkę ułoży.
Skąd dziadziowi przyszło do głowy, żeby powiedzieć, że wojna śpi? I zaraz uspokoił Alę Przecież to kłamstwo, kłamać nie wolno i nieładnie. A może i nie kłamstwo? bo naprawdę wojna jakby się budziła ze snu, kiedy nagle wojska idą, armaty strzelać zaczynają, a przedtem było cicho.
Założył Maciuś wiosła i odpoczywa. Światło latarni oświetla morze. Na niebie gwiazdy, wokoło cisza.
— Jakie prawa można dać najmniejszym dzieciom? — myśli Maciuś, ale mu trudno.
Kiedy ukrywał się w domu sierot, były tam małe dzieci. Starsze były niedobre dla nich. Biły, dokuczały, wyśmiewały. I Maciuś nie lubił ich wtedy: bo ciągle płakały. Ale może dlatego płakały tak często, że nie mają żadnych praw i nic im nie wolno? Jeden poseł powiedział wtedy: żeby nie było małych dzieci. Ale muszą być, — bo jak urosną, będą większe.
— Chcę być królem dzieci — myśli Maciuś, — ale nic nie wiem o małych dzieciach. Zapomniałem, kiedy byłem mały. Pewnie i dorośli wszystko zapomnieli, dlatego nie chcą dać dzieciom praw.
Znów bierze Maciuś za wiosła — i dziwi się bardzo, że wyspa już blizko, a wcale go ręce nie bolą.
— Jutro będę czytał cały dzień, a pojutrze znów do Ali i Ala. Trzeba im zawieźć obrazki.