Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwanaście lat. Probowałem myśleć, jak się jest dorosłym. Wiem, że rosnę, ale nie mogę uwierzyć, że będę duży albo stary. Wszystko jest takie dziwne.

Niedziela.

Była wielka burza na morzu. Bardzo chciałem wziąć łódkę i sprobować, czy będę mógł wiosłować. Ale Walenty powiedział, że nie pozwoli. Jabym nie pojechał nawet, ale bardzo chciałem. Ale i na górze było pięknie. Błyskawice i taki huk, taki grzmot. Podobno mają naprawić latarnię, bo gdyby dziś płynął okręt, latarnia mu bardzo potrzebna.

Środa.

Czy kocham rodziców czy nie? Czy można kochać umarłych?
Dlaczego jestem sierotą? Tyle dzieci ma rodziców, a ja nie.
Gdyby ojciec żył, wszystko byłoby inaczej. A swojej mamy prawie nie pamiętam. Fotografia bardzo się wytarła, ale się nie martwię. Nawet lepiej. Bo jeżeli mama nie żyje, więc jej fotografia też powinna być trochę wytarta.

Z warty najlepiej mi się podoba Walenty. Sam nigdy nie mówi, a jeżeli zapytać, tak zrozumiale zawsze odpowiada.
I doskonale tłomaczy sny. Śnił mi się aeroplan — powiedział, że to znaczy niebezpieczeństwo. Poślizgnąłem się i mało co nie spadłem ze skały. Tak przyjemnie siedzieć na kamieniu nad samą przepaścią.