Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy jednego człowieka do drugiego. A czasem przenosi się cały rój razem z królową — a tamten umiera.
Maciuś siedzi nad morzem, rzuca w wodę kamyki i myśli. Te małe pszczoły w głowie mówią, Maciuś słucha. I jest tak, jakby miał lekcję. Tylko że nauczycieli ma tysiąc albo i miljon — i nikt nie przeszkadza — mówią po kolei; a głos zabiera zawsze ten, który najpotrzebniejszy.
Wstaje Maciuś, idzie do lasu — tam ma mrowisko. Siada na pniu, patrzy na mrówki. Na mrowisko tak samo przyjemnie patrzeć, jak na morze. Rzuci Maciuś okruszek listka albo kory, patrzy jak mrówki ciągną — takie malusieńkie. Weźmie ostrożnie mrówkę, położy na ręce, patrzy, jak ona kręci się, chce uciec. A Maciuś coraz to jej palec podstawi. Mrówka myśli, że to wysoka góra. Myśli, że już przeszła dziesięć wiorst, a to jest wszystko jeszcze ręka Maciusia. Tak nóżkami przebiera, biegnie na tych niteczkach, a to są jej nogi.
To znów wyniesie Maciuś klatkę z kanarkiem, zawiesi na gałęzi, otworzy drzwiczki klatki i patrzy i słucha. Ale kanarki bezludnej wyspy — wolne ptaki lasu, nie rozumieją kanarka klatki. I nie lubią się. Kiedy Maciuś wypuścił kanarka z niewoli, tamte zaczęły się kłócić, a potem zaczęły dziobać. I kto wie, możeby zadziobały kanarka klatki, gdyby Maciuś go nie obronił. Maciuś nie widzi między niemi różnicy. I to ptak i to ptaki. Kanarek klatki żółty i tamte żółte. I jednakowo ćwierkają. A musi być przecież różnica, kiedy wiedzą. I nie lubią się. Kanarek Maciusia boi