Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lek. Dzięki niemu mam flaszkę koniaku, — dodał szeptem — tak żeby Maciuś nie słyszał.
— Daj na sprobunek.
— To się zobaczy.
Długo szli w milczeniu trzej ochotnicy. Najstarszy zły, że Felek go nie posłuchał, Felek niespokojny, że się istotnie wkopał w wielki kłopot, a Maciuś tak obrażony, tak obrażony śmiertelnie, że gdyby nie konieczność milczenia, — powiedziałby temu przybłędzie tak, jak na obelgi odpowiadają królowie.
— Słuchaj Felek, — nagle zatrzymał się przewodnik — jeśli mi nie oddasz koniaku, idź sam. Ja ci wyrobiłem miejsce, obiecałeś się słuchać. Co będzie później, jeśli zaczynasz od tego, że się stawiasz.
Zaczęła się kłótnia, byłoby może doszło do bójki, — gdy nagle wyleciała w powietrze skrzynia rakiet, widocznie przez nieostrożność przez kogoś zaprószona. Dwa artyleryjskie konie spłoszone poniosły. Zrobiło się zamieszanie, jakiś jęk przeszył powietrze — jeszcze chwila popłochu — i oto przewodnik ich leży w kałuży krwi z potrzaskaną nogą.
Felek z Maciusiem stali bezradni. Co robić? — przygotowani byli na śmierć, krew i rany, ale w boju — w polu — później nieco.
— Po co tu się dzieciaki plączą, co to za porządek, — zrzędził jakiś widocznie doktór, odpychając ich na stronę. Jakbym zgadł: ochotnik. W domu ci było siedzieć, cycek ssać, smarkaczu — mruczał przecinając nogawkę spodni wyjętemi z plecaka nożyczkami.