Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aż wstyd było Maciusiowi, że tak mało wie, ale co wiedział, to wytłomaczył.
— Ja myślę — powiedziała Klu–Klu, że one się ukryły w samym ogrodzie. Pójdę z setnikami i załatwię to bardzo prędko. Ach jaka szkoda, że nie uciekły także lwy i tygrysy. To byłoby lepsze polowanie.
Idzie Maciuś, idzie Klu–Klu i jeszcze dziesięć murzynów. A ludzie stoją w oknach i patrzą. A na ulicy niema ani jednego człowieka. Puściusieńkie zupełnie. Sklepy pozamykane. Tak, jakby całe miasto wymarło.
Aż wstyd było Maciusiowi, że biali tacy tchórze.
Ale doszli do ogrodu — i zaczęli bić w kotły i dąć w piszczałki. Hałas, jakby całe wojsko szło. A tam były takie krzaki, taki gąszcz.
— Stać! — zawołała Klu–Klu — przygotować łuki. Tam się coś rusza.
Wybiegła Klu–Klu, skoczyła na drzewo — i ledwo złapała się gałęzi, a tu na nią takie wielkie wilczysko. Oparł się wilk, pazurami drapie pień drzewa i wyje, a tamte mu odpowiadają.
— To ich przewodnik — krzyczy Klu–Klu — Teraz już tamte możecie zapędzić do klatki. Obejdźcie krzaki i z tamtej strony je wystraszcie.
Tak też zrobili. Wilki przestraszone pędem uciekają, ci strzelają do nich z łuków, ale niedużemi strzałami, biją mocno w te swoje bębny. Jeden z prawej strony, drugi z lewej. I nie przeszło pięciu minut, jak jedenaście wilków siedziało w klatce.
Zaraz zamknęli klatkę. A ten dwunasty zo-