Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I sera szwajcarskiego. Tylko żeby się nie przypalił, bo odniosę.
— Moje sery są w najlepszym gatunku, a pomarańcze mają cienką skórkę.
— To dobrze, a ile mam zapłacić?
Sprzedający niby liczy, ale niebardzo mu idzie.
— A ile masz pieniędzy?
— Sto.
— To za mało. Tyle różnych rzeczy więcej kosztuje.
— To ja później przyniosę.
— No dobrze.
— Ale proszę mi wydać resztę.
— Głupia jesteś. Dajesz za mało i jeszcze chcesz resztę.
Trzeba przyznać, że niebardzo grzecznie obchodzono się w sklepach i w urzędach, i często się słyszało takie zdania jak:
— Głupi, kłamiesz, to się wynoś, nie to nie, nie stawiaj się, patrzcie no, czego się zachciewa, odczep się, i tak dalej.
I często się słyszało:
— Poczekaj, jak mama wróci ze szkoły…
Albo:
— Poczekaj, wszystko tatusiowi powiem; już niedługo szkoła się skończy.
Najwięcej przeszkadzali ulicznicy, bo wpadali do sklepów, jedli i nie chcieli wcale płacić.
Niby była policja. Stali chłopcy na rogach ulic, ale jeszcze dobrze nie wiedzieli, co mają robić.
— Patrz, co ty za milicjant. Wpadli do sklepu, złapali garść suszonych śliwek i uciekli.
— A dokąd uciekli?