Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kazało mi się coś białego, jak człowiek bez głowy w całunie. I kiedy biegłem z piwnicy, to przez krótką chwilę nie zająca goniłem, ale uciekałem przed widmem. Chwilę trwało, ale jak w piersi tłukło, a przed oczami mignęły trzy czarne pioruny.
Nie napisałem, jak mi się na lekcji pić chciało. A pan wyjść nie pozwolił.
— Niedługo będzie dzwonek, to się napijesz.
Miał słuszność. Ale jestem dzieckiem, inny teraz mam zegar, inaczej czas mierzę, inny mój kalendarz. Dzień mój jest wiecznością, która się dzieli na krótkie sekundy i długie stulecia. Nie dziesięć minut pić mi się chciało.
— Kiedy już będzie dzwonek? — Bo cierpię. Żar mam w ustach, w oczach i myśli spiekota. Naprawdę cierpię. Bom dziecko.
Nie napisałem, że mi podczas przerwy kolega pozwolił zagrać na nowych organkach — aby tylko sprobować, czy dobre. Bo chwalił, że najlepsze, — nie rdzewieją — trwałe. — Grałem może minutę — raz jeden — wytarłem o marynarkę — oddałem. I nic.
Właśnie, że nie nic. Bo jeśli on te organki zgubi, zamieni, sprzeda, albo zepsuje, a ja będę miał za pół roku, a on poprosi, — to będę pamiętał i też mu pozwolę. A gdybym nie dał, miałby prawo powiedzieć:
— Patrz, jaki ty jesteś. Ja ci pozwoliłem.
Takie przysługi się pamięta, jeżeli się ma być uczciwym człowiekiem.
Nie wspomniałem także, że mam palto za długie, na wyrost. Przeszkadzało, kiedy się ścigałem