Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Marsz do domu. Ruszajcie.
Porozchodziliśmy się niechętnie, powoli, krok za krokiem. Żeby nie myślał, że się go boimy. Bo jakbyśmy naprawdę chcieli zostać i robić, co zabronione, toby nas nie upilnował. Nie tu, to gdzieindziej, nie teraz, to potem.
W domu jeszcze kolacji nie było, więc zacząłem się bawić z Irenką.
Bo mam małą siostrę. Tak, i matkę, i ojca, i małą Irenkę.
Bawimy się, że ja zamykam oczy, zatykam uszy i odwracam się do ściany, a ona chowa lalkę, a ja szukam. A jak znajdę, niby nie chcę oddać, tylko trzymam wysoko nad głową. A ona ciągnie za rękę i piszczy:
— Oddaj lalkę, oddaj, oddaj.
Musi powiedzieć: «oddaj lalkę» — piętnaście albo dwadzieścia razy, bo to jest okup. Jeżeli odrazu znalazłem, to mniej, a jak się długo męczyłem, zanim znalazłem, więcej.
Więc raz lalkę schowała pod poduszkę; odrazu znalazłem. Dziesięć razy krzyczała:
— Dawaj lalkę.
Drugi raz schowała do kieszeni palta. Trzeci raz za szafę. Czwarty pod łóżkiem. A jak schowała do garnka, długo szukałem, i musiała krzyczeć trzydzieści razy:
— Dawaj lalkę.
I znów. To nie głupia sobie, dziecinna zabawa. Wykryć tajemnicę, znaleźć ukryte, pokazać, że się nie da schować, by znaleźć nie można. Im trudniej