Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już pan — prawie się gniewa. Grozi, że za karę nigdy nic nie przeczyta.
— Nigdy!
Uciszyło się na chwilę, chociaż nie wierzą. Gdyby powiedział: tydzień, ale — nigdy. — A jakiś głupi zaczyna błaznować.
— Eee, pan nie będzie taki zły, — mówi. — Oni głupie, że hałasują, ale to dobre chłopaki.
Niby się wstawia, a odrazu widać, że chce pana zniecierpliwić, żeby była awantura, żeby pan zaczął krzyczeć. Wszędzie się jeden taki znajdzie. Albo go nic nie obchodzi, więc nawet nie lubi, jak lekcja ciekawa, bo musi być cicho, bo wszyscy słuchają. Albo na złość będzie przeszkadzał, bo mu się akurat w tej chwili to nie podoba.
Już nauczyciel patrzy, kogo wyrzucić za drzwi, już spojrzał na zegar, bo chce, żeby się skończyło. I robi się nieprzyjemnie. A nauczycielowi samemu szkoda nawet, bo wie, że słuchali. Więc się powstrzymał, niby się uśmiechnął i mówi:
— No, ty tam, co tak rezonujesz, powtórz, o czem czytałem.
I zaczyna się zwyczajna lekcja, kiedy nauczyciel się pyta, a klasa stęka, bąka, źle odpowiada. I pan myśli, że nie umiemy, żeśmy głupie dzieciaki.
Jakem był duży, im bardziej mnie coś obchodziło, tem lepiej mogłem mówić. A u dzieci jest może inaczej. Jeżeli coś bardzo obchodzi, właśnie dlatego trudno opowiedzieć, choćby nawet wiedziały. Jakby się wstydziły, że powiedzą nie tak, jak trzeba. Bo przykro, że w szkole trzeba mówić naukowo, na sto-