Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jęło, nie odważyłby się przeszkodzić. Niechby sprobował, miałby się zpyszna.
Wszyscy wpatrzeni w pana, znieruchomieli, a oczami rzadko mrugają. Napewno widzą, jak ja, — pola wiecznego lodu.
Szkoda, że przed rysunkami nie było geografji. Byłbym lepiej narysował. Byłbym prawdziwiej narysował oczy chłopców. Chociaż wtedy inaczej patrzyli, kiedy dawano rózgi. Teraz w oczach mają rozmarzenie, a wtedy — zgrozę.
Wyjmuję zeszyt rysunkowy, oglądam swój tryptyk i już przestaję uważać. Zmęczyło mnie współczucie dla biednych Eskimosów.
Dobrze, że znów jestem mały. I dobrze, że nie jestem Eskimosem, albo Chińczykiem. Ile to dzieci męczy się na świecie. Cyganięta, Chińczycy, murzyni. Dziwnie jest świat zbudowany. Bo dlaczego urodził się murzynem, i zawsze: mały, potem dorosły i starzec. Bierze i umiera. Musi umrzeć.
A tu nagle hałas taki w klasie. Co to? Wszyscy mówią. Dopiero domyśliłem się, o czem pan czytał, kiedy nie słuchałem, kiedy przestałem uważać. — Musiał pan czytać, jak polują na foki, na morsy.
Każdy zadaje pytanie. Jeden to chce wiedzieć, drugi tamto. Aż wybiegają z ławek. A pan mówi, żeby usiedli, że jest krzyk i nic pan nie powie, dopóki się nie uspokoją. A nie mogą się uspokoić, bo każdy chce wiedzieć, wszystko chcą wiedzieć dokładnie.
— Czy Eskimosi nie jedzą chleba? Dlaczego nie pojadą, gdzie cieplej? Czy nie można im wybudo-