Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zuchwala. Kiedy przebierze się miarka, musimy wreszcie dać nauczkę. Na szczęście, niema ich wielu. Są oni trucizną, przekleństwem naszem. I śmieszne, że dorośli oskarżają wszystkich właśnie przez nich. — Dorośli nie wiedzą, co to jest wtrącalski albo smoła, który najłagodniejszego potrafi do wściekłości, do rozpaczy doprowadzić.
No — mam zmartwienie. Przecież każdy sam się domyśla, co kierownik mógł mi powiedzieć, jak go mało nie obaliłem. Poco się pytać:
— Co? jak?
I żeby jeden. Nie. Od jednego się odczepiłeś, drugi podchodzi — i od początku. — Przecież widzą, że nie chcę mówić. — Nie znam się z nim, prawie z nim nie rozmawiam nigdy — i ten też:
— Wpadłeś na kierownika. Kazał ci pewnie przyjść z matką?
Nie pozwolą człowiekowi być smutnym. Tak długo będą leźli, aż ze smutnego zrobi się zły.
Pierwszemu odpowiadam spokojnie. Drugiemu zniecierpliwiony:
— Odejdź.
Trzeciemu:
— Odczep się.
Czwartego odpycham.
Teraz podchodzi Wiśniewski. Już rano nazwał mnie tajemniczym i warjatem. A teraz chce, żebym mu opowiadał.
— No co? Czego płakałeś? Bardzo cię zrugał? Trzeba było powiedzieć, że pchnęli.
— Jak chcesz, to sam sobie kłam, — mówię.