Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I odszedł obrażony.
Dziwię się, że wiem, jak oni się nazywają: przecież ich pierwszy raz widzę, i oni mnie także. Zupełnie jak we śnie.
Tymczasem wchodzi pani, a Kowalski zeszytu nie oddał. Wołam cicho: «Kowalski — Kowalski», ale nie słyszy, albo udaje. A pani mówi:
— Czego się kręcisz? Siedź spokojnie.
Myślę sobie: «no, zarobiłem pierwszą uwagę w szkole od nauczycielki».
A siedzę niespokojnie, bo nie mam zeszytu. Schowałem się za tego, co przedemną i czekam, co będzie.
Boję się. Nieprzyjemnie się bać. Gdybym był dorosły, nie bałbym się. Niktby odemnie nie przepisywał przykładów. A że jestem uczniem i kolega poprosił, nie mogłem przecież odmówić. Bo zarazby powiedział, że nieużyty, samolub. Powiedziałby: «chytry», że chcę, żeby pani tylko mnie chwaliła, że dobrze napisałem przykłady.
Chyba będę najlepiej się uczył, bo raz już szkołę kończyłem. Trochę zapomniałem, ale co innego sobie przypominać, a co innego uczyć się wszystkiego na nowo.
Pani tłumaczy gramatykę, a ja dawno już umiem. Pani każe nam pisać, ja raz-dwa napisałem. I siedzę. Pani zauważyła, że nic nie robię, i pyta się:
— A ty dlaczego nie piszesz?
Mówię:
— Już napisałem, proszę pani.