Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko przepadło!
Już mnie pani nie lubi. I gniewa się, że się pomyliła. Lepiej odrazu być takim sobie uczniem, — być szarym, nieznanym. — Bezpieczniej — łatwiej — swobodniej. Bo mniej żądają, nie trzeba się wysilać.
Spuściłem głowę i tylko ukradkiem spoglądam, bo nie wiem, czy pani żal, czy przestanie mnie lubić.
Nauczyciel nigdy nie powie, czy lubi, ale się to czuje. Zupełnie inny ma głos i inne spojrzenie. — Czasem aż odtrąca, aż mróz przechodzi po tobie.
I bardzo cierpisz i nic poradzić nie możesz. Albo się bunt w tobie zrywa.
Bo co ja winien?
Że Barański głupią zabawę wymyślił i prysnął w oczy skórką od pomarańczy. Zaszczypało, że nie wiem. Nic nawet nie powiedziałem, tylko trę oczy.
A pani:
— Co wyrabiasz? Zamiast uważać...
Nie będę przecie opowiadał. Bo, czy raz tak bywa?
Uszczypnie cię kto, więc krzykniesz i podskoczysz. Już jesteś winien.
Nie wiedzą nauczyciele, jak się boimy tych, o których się mówi:
— Cicha woda.
Taki robi, co chce, i nic mu nie będzie. Nieszczęście mieć go w ławce, albo za sobą. Nigdy człowiek nie jest pewien godziny, ani chwili.
Drugi raz to była i moja wina trochę.