Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Już druga czapka zginęła chłopakowi.
Była awantura.
Najwięcej w drugim oddziele. Giną tam książki i zeszyty.
Miała być rewizja.
Nauczyciele mówią, że wstyd dla całej szkoły.
Każdy mówił, co zginęło, a panie zapisywały.
Mnie tam nic nie zabrali. Miałem kawałek gumy, może ćwierć. Jeszczeby na tydzień wystarczyła. Ale nie wiem: może w szkole, może na ulicy, może w domu mi się zarzuciła. A niektórzy, jak zaczęli dyktować, to jakby w całej szkole byli sami złodzieje. Co kto kiedy gdzie zgubił, albo dał i zapomniał, — wszystko dyktowali; aż pani nie mogła nadążyć. Pewnie który i kłamał. Bo Pacewicz mówi:
— Dlaczego nie powiedziałeś, że zginęło? Może nam szkoła odkupi?
Jeszcze większe złodziejstwo kazać sobie oddawać, jak nic nie zginęło. — Niewstydny taki.
No bo są, którym dużo ginie. Ale też głowy nie mają. Rzuci byle gdzie i nie wie. Pożyczy i nie pamięta. I przez nich mówią, że dzieci nieprzytomne.