Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc raz leżę w łóżku, — nie śpię i myślę:
— Gdybym był wiedział wtedy, wcale nie chciałbym urosnąć. Sto razy lepiej być dzieckiem. Dorośli są nieszczęśliwi. Wcale tak nie jest, że dorośli mogą robić, co chcą. Nam mniej jeszcze wolno, niż dzieciom. Cięższe mamy obowiązki. Więcej mamy zmartwień. Rzadziej mamy myśli wesołe. Już nie płaczemy — to prawda — ale chyba dlatego, że nie warto płakać. My tylko ciężko wzdychamy.
I westchnąłem.
Westchnąłem ciężko, głęboko: że już trudno, — przepadło. Nikt nic nie poradzi. Nigdy już dzieckiem nie będę. Nic tu żal nie pomoże.
Ale jak tak westchnąłem, zrobiło się nagle ciemno. Zupełnie ciemno. Nic nie widzę. Tylko dym jakiś. Aż w nosie kręci.
Zaskrzypiały drzwi. Przestraszyłem się. Jakieś maluśkie światełko się pokazało. Jak gwiazdka.
— Kto to?
A gwiazdka płynie przez ciemność — i coraz bliżej — do mnie. Już koło łóżka, już na poduszce.
Patrzę, a to maleńka latarka. A na poduszce stoi mały człowieczek. A na głowie ma czerwony, wysoki kapelusz. I siwą brodę. — No, — krasnoludek. — Tylko zupełnie mały, — jak palec.
— Jestem.
Uśmiecha się i czeka.
I ja się uśmiechnąłem. Bo myślałem, że mi się tak śni. Dorosłemu też się czasem przyśni dziecinny sen, — że aż się dziwi: skąd to się wzięło.
A krasnoludek mówi: