Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko po troszku, nieznacznie poprawiam ubranie, patrzę, czy się co nie odpięło, albo nie podarło.
A Marychna spojrzała tylko i mówi:
— Nie wstydź się, ja też niebardzo umiem.
I pierwsza podchodzi. I wzięła mnie za rękę. — A miała niebieską wstążkę — taką dużą kokardę — włosy tą kokardą zboku zawiązane.
— No, chodź, spróbujemy.
Spojrzałem na wuja ze złością, a on się śmieje. I wszyscy się rozstąpili, tylko my dwoje stoimy. I ojciec. Wiem, że jak nie posłucham, ojciec się rozgniewa, — może z zabawy wygoni. Nie mam żadnej rady.
Zacząłem się z nią kręcić. W głowie mi huczało bo już późno, i piłem piwo. Więc mówię: «no, już». A oni wołają: «jeszcze». — Gorąco mi jest, a zrobili sobie widowisko. I ona nie przestaje, więc dalej, aż już naprawdę tańczę do muzyki, do taktu.
Nie wiem, czy krótko, czy długo. Aż Marychna mówi:
— No, dosyć, bo widzę, że nie chcesz.
Mówię:
— Co nie mam chcieć, tylko mi się w głowie zakołowało.
A ona:
— Ja mogę tańczyć całą noc.
Potem zaczęli starsi, a my stoimy koło drzwi: Marychna i ja.
— Warszawa jest bardzo ładna.
Ja:
— Wilno też.