Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że boli. Albo podrzuci w górę i myśli, że to dla nas pyszna zabawa.
— A wyrzucę cię przez okno, a nos ci nożem ukraję, uszy poobcinam, to się nie będziesz potrzebował myć.
Głupie to wszystko i bez sensu. I czekasz tylko, żeby się odczepił.
A kobiety znów — zaraz głaskanie, klepanie i całusy. Albo w usta, albo tak cię przyciśnie, że żebra bolą. A ty musisz być grzeczny, bo ona cię kocha.
A jak młokos jaki, co ma lat szesnaście, zacznie też udawać dorosłego, to już naprawdę wytrzymać trudno. — Albo się kończy płaczem, albo szkodą takie baraszkowanie.
Najlepiej wy sobie, a my sobie.
No i mama mi pozwoliła iść na pożar. A już czas najwyższy, bo jak straż przejedzie, to i pożaru nie znajdę.
— Tylko wracaj zaraz.
Pewnie miała o czemś z ciotką rozmawiać, że się odrazu zgodziła.
— Tylko butów nie drzyj, — wtrąciła się ciotka.
Ona wszędzie musi swój nos wściubić.
Kto zgadnie, co znaczy:
— Wracaj zaraz.
Pędzę, bo się boję, że nie zdążę, że mama coś jeszcze doda, albo się Irena przyczepi. Nigdy człowiek nie jest pewien, co go jeszcze czeka. Więc łap za czapkę — już mnie niema. — Po cztery schody. Można tak schodzić, tylko się trzeba trzymać porę-