Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze zdążył do domu. Coby szkodziło, żeby sobie był. Jabym go ze swego karmił. Ale się boję wracać do domu, a do szkoły mnie z nim nie wpuszczą. No, a on już się wygodnie ułożył pod paltem i przestał się ruszać i ślepki przymrużył i jak go tak pod paltem trzymam, to mi rękaw w górę trochę podszedł, a on nawet nie chce oddychać powietrzem, tylko wsunął mordkę w rękaw i chucha. I już się cały robi cieplejszy. Pewnie zaraz zaśnie. Bo jak całą noc na mrozie i nie spał, to teraz napewno już zaśnie. I co ja wtedy zrobię?
Rozglądam się, a tu sklepik. Myślę:
— Co będzie, to będzie. Wejdę. Może się z tego sklepu zabłąkał? Spytam się.
Wiem, że nie, ale próbuję, bo co miałem robić?
Więc wchodzę i pytam się:
— Czy to nie pani piesek?
A ona spojrzała i mówi:
— Nie.
Ale ja nie wychodzę. Żebym miał pieniądze, tobym mu mleka kupił. — A ta pani mówi:
— Pokażno go.
Ja ucieszony pręciutko go wyjmuję, a on już śpi. I mówię:
— Oooo.
A ta pani jakby się czegoś namyślała i mówi znów:
— Nie, nie mój.
A ja:
— Może pani wie, czyj. Bo musi tu być z niedaleka.