Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

awantura. Nie dam się. A tu się ludzie zaczynają patrzeć. Dziwią się, że mały, a tak się odgryza.
— No, a co mi zrobisz, jak ci dam tak po uszach?
— Zawołam milicjanta i każę pana aresztować, że pan awantury w tramwaju wyrabia.
A tu jak się wszyscy nie zaczną śmiać. I on też. Już się nawet nie gniewają, tylko się śmieją, jakbym jaki żart powiedział. Aż z ławek wstają, żeby na mnie popatrzeć.
Już nie mogę dłużej, więc mówię:
— Przepraszam, już chcę wyjść.
A on mnie zatrzymuje:
— Dopiero wsiadłeś, powiada. Pojedź sobie trochę.
A tam siedzi gruba, rozwalona i mówi:
— A to rak zajadły.
Już nie słyszałem nawet, co każdy dogryzał.
— Chcę wyjść! — krzyczę.
On nic:
— Zdążysz — mówi — młody jesteś. Co ci tak pilno?
Krzyknąłem z całej siły:
— Panie konduktorze!
Dopiero jeden się ujął:
— No, puśćcie go już, panowie.
I wyszedłem, a wszyscy patrzą, jak na jakieś dziwo. Pewnie jeszcze z pół godziny się wyśmiewali.
Każą nam ich szanować, — ciekaw jestem zaco. Ordynusy tylko. Przykazanie mówi: «czcij ojca»,