Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zepchnął. — Taki ordynus, cham, a jeszcze dorosły, — dzieciom przykład daje.
I znów jeden popchnął. Jakoś odgarnął mnie, jak nieżywego człowieka: mało mi suknia nie wypadła. I co ja złego takiego powiedziałem? Każdyby tak samo powiedział:
— Ostrożniej.
A on, jak nie wsiądzie na mnie:
— Ja ci dam ostrożniej.
Powtórzyłem tylko:
— No, bo ostrożniej.
A on swoją łapą pod brodę.
Mówię:
— Niech pan puści.
A on:
— To nie urągaj.
Mówię:
— Nie urągam.
A tu jakiś stary się wtrąca. Nic nie widział, nic nie wie, — i zaczyna:
— Takie to teraz wychowanie. Starszemu łobuz nie ustąpi.
Powiadam:
— Bo nie mówił, żeby ustąpić.
A ten do mnie:
— Już ja ci powiem, szczeniaku.
— Nie jestem szczeniakiem, tylko człowiekiem, a pan nie ma prawa się pchać.
— Będziesz mnie uczył, co mam prawo.
— Bo pewnie.
Serce mi bije i w gardle dławi. — Niech będzie