Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko nie zgub, — mówi mama.
Pomyślałem tylko:
— Dziewczynaby może zgubiła, a nie ja.
Bo jak nam wymawiają, że jesteśmy chłopcy, to sami nas na dziewczynki szczują. Bo co my winni? Już nas Bóg tak stworzył.
A oni ciągle:
— Chłopaki — chłopaki.
To my w odwecie:
— Dziewuchy to i to.
Jak dwa wrogie obozy.
Przecież sami wiemy, co one warte, a co my.
A no, wziąłem suknię, co mama owinęła w płótno — i idę.
Na tramwaj długo musiałem czekać i zły jestem, bo chciałem w mig wrócić, że prędko załatwiłem. A tam się coś stało, że tramwaje się zatrzymały, więc jak już przyjechał, był pełen i jeszcze się pchają. I ja się pcham. Już się nawet trzymam za sztabę, żeby wejść, a tu jakiś jak nie odepchnie, — aż się potoczyłem. Taki zły byłem, że zakląłem. A on stoi na schodku, — mówi:
— Gdzie leziesz? Zlecisz.
Jaki litościwy.
Pomyślałem:
— Sam zlecisz, pijaku jeden.
Ale wcale nie był pijany, tylko już w złości przezwałem. On mnie na trzeźwo wypchnął z tramwaju, bo silny, bo duży.
Czekam, a drugi tramwaj też pełny. Zapłaciłem i jadę. Ale myślę ciągle, jak on mnie ordynar-