Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z dzieci nie wymiotowało, nie wybiły szyby, nie usłyszał ostrej wymówki, — znaczy, że dzień dobrze przeszedł.
Traci energję: na drobne wykroczenia patrzy dziś przez palce, stara się mniej widzieć, mniej wiedzieć, bo tylko — najkonieczniejsze.
Traci inicjatywę: dawniej otrzymywał cukierki, zabawkę, — już miał plan, by najlepiej wyzyskać. Teraz prędko rozda łakocie: niech zjedzą czemprędzej, bo znów będą sprzeczki, skargi, pretensje. — Nowy sprzęt lub przedmiot — więc znów trzeba pilnować, bo złamią, zepsują. — Jakaś doniczka w oknie, obrazek na ścianie, — tyle jest do zrobienia, ale on nie wie, nie chce, czy nie może. A zresztą już nie dostrzega.
Traci wiarę w siebie. Dawniej nie było dnia, by nie dojrzał czegoś nowego w dzieciach lub w sobie. — Dzieci garnęły się, teraz stronią od niego. Czy je kocha jeszcze? — Jest szorstki, niekiedy brutalny.
Może niezadługo stanie się podobny do tych, dla których chciał być przykładem, do których czuł niechęć za ich oziębłość, bierność i niesumienność?

6. Ma żal do siebie, do otoczenia, do dzieci.
Przed tygodniem otrzymał list o chorobie siostry. Dzieci się dowiedziały, uszanowały smutek: cicho spać się pokładły. Był im wdzięczny.