Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A ostatnia kula mnie zabija. Ja płaczę, jak sobie o tem myślę. A w moim klubie nie byłoby żadnych dyrdymałek, tylkoby każdy robił, co chce. Mają grać w karty, albo w orła gdzie pod bramą, to niech grają w klubie. A potem nauczyłbym ich grać w warcaby, urządziłbym orkiestrę. Ja często grałem z ojcem w warcaby. A jak się jedną ręką daje, a drugą grozi, to każdy porządny ucieknie, a zostaną tylko lizuchy i cygany, co w oczy robią miny, a za oczy się wyśmiewają.
Tylko ja bardzo proszę, żeby pani nic o tem chłopcom nie mówiła, bo oni tylko wyśmieją się. Już mam stąd naukę na całe życie.
Więc rodzice umarli, więc już nie miałem nikogo na świecie. Pani pewnie powie, że miałem przecież rodzeństwo. Ale co to jest: jedno miało cztery lata, a brat — siedem. Pomówić z niemi nie mogłem, a płaciłem tylko sąsiadce, że nas trzymała, bo nie mogła ze swojego dokładać. Teraz to bardzo chciałbym się dowiedzieć, gdzie są, czy żyją, czy umarli, ale ten przytułek przenieśli gdzieś, i już pewnie nigdy ich nie zobaczę, a jak zobaczę, to nie poznam. Pani pamięta wtedy, co się pani gniewała na mnie, że nie mogłem powtórzyć o nietoperzu. Pani powiedziała, że jak raz siedzę spokojnie,