Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wy myślicie pewnie — prawił Felek, oparty na swoich dwóch kulach — że ludzie od Adama i Ewy już umieli czytać i pisać. A jakże. Dużo się oni napracowali, nim wymyślili te znaczki, których was uczę. Tak samo i Kopernik nie odrazu wymyślił sobie, że ziemia kręci się koło słońca i Kolumb nie odrazu odkrył Amerykę. Bo wam się, obwiesie, zdaje, że oprócz Wisły i Warszawy niema nic. Bo wy nie wiecie, że Wisła płynie od gór Karpackich aż do Bałtyckiego morza, a takich miast, jak Warszawa, to są na świecie miljony i miljony. W tych miastach mieszkają nie tylko tacy ludzie, jak my, ale i czarni ludzie, zupełnie jak kominiarze. Żeby się taki człowiek nie wiem jak mył, to zawsze będzie czarny, bo on jest murzyn. Więc tych murzynów angliki zabijali i z tych skór robili buty sobie, bo oni nie mają lasów, ani zwierząt. Dopiero jak Napeleon powiedział, że nie wolno z murzynów robić butów, to musieli przestać.
Jędrek patrzał na „suchego Felka“ z takiem uwielbieniem, że z twarzy jego można było wyczytać łacno, iż zapomniał o biciu, które go w domu czekało za „włóczenie się licho wie gdzie“ zamiast pomagania ojcu w sprzątania ulicy.
— No, Jędrek, czytaj, tylko powoli, nie śpiesz się.
Antek nie mógł zasnąć.
„Suchy Felek“ począł się niecierpliwić, bo ogień dogasał na żelaznym piecyku i na krypie zimno być zaczęło. Ale „kusy“ przybiegł wreszcie czerwony i zdyszany.
— Czegoś tak długo siedział?