Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Jestem niewiara — zaczyna żebraczka — w nic nie wierzę, wszystko jest wymysłem, ot, drwię z was i siebie, z łachmanów moich i nędzy, ot, tańczę sobie.
„Jestem nienawiścią — mówi mężczyzna pijany — nienawidzę wszystkich i wszystko. Nie zbliżać się do mnie, gdym pijany, bo plunę, a w ślinie mojej trucizna.
„Bezmyślność jestem — mówi, jąkając się dziewczyna, otwiera usta do słów dalszych i milknie w głupim uśmiechu.
„Nieopatrznością fi, fiu! się zowię — mówi wyrostek — fi! fiu! kpię sobie z waszych sądów. Dajcie wódeczki, o nic więcej fi! fiu! nie proszę. Źle pić, niezdrowo, niemoralnie. Fi! fiu! śmiejcie się z tego.
„Nieuctwo jestem — mówi dziewczynka — nic nie wiem, nic nie umiem, niczegom nie uczona. Dajcie mi państwo na chleb, bom głodna. Nic nie wiem, nic nie umiem, znam tylko głód i chłód.
„Występkiem zwą mię — mówi mężczyzna w kajdanach. — Noszę kajdany, bo jestem kajdaniarz, bo kradłem, bom zabijał. Ciach, mach! i już po człowieku.
„A ja, mili moi, jam brat ich, ojciec, syn i przyjaciel — kończy chłopiec — jam wódz ich i niewolnik. Lenistwem jestem, do usług
Jeszcze chwilę znaczył się na ekranie obraz. Mańka i Antek znali te postacie.
I znów tylko dwoje dzieci na obrazie, dwoje dzieci — sierot pod drzewem. I znów wielkie miasto w dali I znów hrabianka Irena mówi: