Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



I.
Nabywca dzieci.

W pogodny dzień jesienny Alejami Ujazdowskiemi w Warszawie sunęły tłumy ludzi. Śpieszno było mieszkańcom miasta nacieszyć się ciepłem, słońcem i czystem powietrzem. Toż niezadługo trzeba się będzie ukryć w mieszkalnych klatkach, wśród murów, i czekać całe pół roku, nim z pod grubej warstwy brudnego śniegu ukażą się kamienie, a nędzne miejskie drzewka pierwsze puszczą pędy wiosenne.
Środkiem toczyły się karety, powozy i dorożki, jedne wolniej, drugie szybciej, mijając się, krzyżując. W powozach panie, postrojone w jedwabie i koronki, w kapeluszach, bogato przybranych kosztownemi piórami, panowie w modnych strojach z cieniutkiemi laskami, zdobnemi w srebrne rączki. Tu przesunął się zgrabny wolant hrabiego Wikcia, tam ciężkie lando bankiera Totengelda, owdzie leciutki kabryolet znanej Ziuty, przyjaciółki hrabiego Ździsia. W dorożkach dwukonnych siedzieli paniczykowie z nogami, bardzo wytwornie pokrytemi pledami, imitującemi tygrysie skóry. W jednokonkach, znów spokojne mieszczaństwo używało prze-