Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pan powie, co pan chce z nami zrobić?
— Dowiesz się niezadługo, teraz nic wam nie powiem.
— To my nie pojedziemy.
— To ja każę aresztować was. Widziałem waszą walkę na noże.
— Nieprawda, ja nie miałem noża — zaprzeczył żywo Antek.
— Widziałem. A teraz idźcie się naradzić. Ze mną albo do więzienia.
Wśród towarzyszy Antka niejeden już „doił kozę;“ dumni byli z tego chłopcy, opowiadali o tem. Była to arystokracya wśród chłopców. Ale Antek... jeszcze bał się murów więziennych i krat żelaznych.
Nieznajomy zamknął drzwi za dziećmi.
— Wiesz Mańka, jeść mi się chce — zaczął Antek, nadrabiając miną.
— I mnie też — rzekła Mańka.
— Niech nam da coś jeść.
— Przecież mu nie powiesz?
— Dlaczego nie? A co mi zrobi? Jak miał pieniądze na kupienie nas, to niech teraz żreć daje.
— Antoś, nie rób tego.
— A właśnie, że zrobię.
I Antek, nie bardzo wiedząc, co robi, otworzył drzwi i rzekł;
— Proszę pana, nam się chce jeść.
— W mojej torbie podróżnej jest jedzenie, leży na kanapie — odpowiedział spokojnie gospodarz.