Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biegł na czele, rozpędził gromadę, sam ukrył się między belkami, nad Wisłą, i płakał.
Ojciec Antka nie uświadamiał sobie, że w mózgu jego odegrał się zawiły proces myślowy: porównał siebie z tem dzieckiem — obrońcą konającego konia, pomyślał o jego przyszłości, o tych dzieciach, które tu widzi, złych i dobrych, a z dobrych tyle skazanych na zagładę...
Westchnął, poprawił worek żebraczy na plecach i ruszył w drogę.



KONIEC.