Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy uważać chwilę tę, jako epizod w swem życiu, czy jako zdarzenie przełomowe? Czy pójść za popędem głosu, który mu mówił: „radź się uczucia,“ czy za głosem drugim, który mówił: „radź się rozumu“ Czy posłuchać głosu, który woła: „postąp tak, jakby postąpiło dziecko ulicy, którem jesteś z urodzenia i pierwszych kilkunastu lat życia,“ czy posłuchać głosu, który mówił: „jesteś człowiekiem kultury, wykształconym, z pozycyą, z patentami.“
— Co teraz robić?
Antek, zadając sobie pytania podobne, dawno przestał już być „dzieckiem ulicy,“ począł rachować, rozważać, zastanawiać się, namyślać.
Widział przedewszystkiem dwie drogi: skorzystać z tego, że Józiek go nie poznał, zrzec się obrony, znaleźć pierwszy lepszy powód i wyjechać. Sprawa głośna, każdy z kolegów chętnie go zastąpi.
Albo: wyznać w obronie, że...
Nie, tego nie zrobi stanowczo.
Nie, nie, nie! To byłoby straszne. Być przedmiotem sensacyi, „bawić“ swoją osobą miasto całe. Nie, nie! Dowiedzieliby się o nim wszyscy jego dawni znajomi i przyjaciele, zjawiłby się jego ojciec. Antek adwokat zadrżał. Spotkać się oko w oko z ojcem, którego cień odpychał od siebie, którego widmo samo go przerażało. Nie nie! Wówczas, z tą butelką wódki, którą wyrzucił przez lufcik, pękło ostatnie ogniwo, łączące go z „dawnym światem“ Nie, za nic w świecie.
Ale może bronić Bzika, niema obawy, aby Bzik go poznał. Inna rzecz on. Szedł do więzienia w tem