Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co?
— Chciałem powiedzieć, że pragnę, żebyś ty była bardzo szczęśliwa.
— Ja szczęśliwa?
— Czemu nie?
— Nie, mój kochany, ja nigdy nie będę i nie chcę być szczęśliwa. Za wiele wiem, za wiele już cierpiałam. Ja mogę być tylko dobra.
— I jesteś nią.
— O, nie.
Nagle Mańka zmrużyła oczy, wstała, wychyliła się przez okno i znów wpatrzyła się w jeden punkt z zajęciem.
— Na co patrzysz, Maniu?
— Poczekaj. Zdaje mi się, że ktoś idzie.
Drogą szedł ktoś szybko, rozglądał się, przystawał. Zatrzymał się i o coś pytał przechodzącego włościanina. Znów szedł.
— Kto idzie? — zapytał Jędrek.
Ale Mańka nie odpowiadała. Ręce jej drżały, gdy oparła się o parapet okna.
— Kto idzie? — zapytał chłopiec powtórnie.
— Nie wiem, ale zdaje mi się... Tak, to on.
Zerwała się, wybiegła z pokoju, trzasnęła drzwiami, biegła aleją ku szosie. Zwolniła biegu, zawahała się, przystanęła.
Ku Mańce szedł chłopiec w wytartej marynarce, w czapce z daszkiem.
— Antek! Antoś! — zawołała dziewczynka.
— Mańka.. czy...