Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Irena posadziła dziewczynkę na kolanach i złożyła na jej czole pierwszy, serdeczny pocałunek.
— A dlaczego ty mi dawniej tego nie powiedziałaś?
— Bo nie lubiłam pani.
— A dlaczego mnie nie lubiłaś?
— Bo pani chciała, żebym panią lubiła.
— A czy w tem było coś złego?
— Tak, bo pani chciała, żebym panią lubiła nie tak sobie, za nic, ale za to, że pani mi jeść daje z łaski.
— Ależ nie, ty pracujesz.
— Ja wiem, że teraz tak nie jest, ale dawniej... A my tego okropnie nie lubimy, bo u nas niema żadnych podziękowań i wdzięczności. A „państwo“ — to zaraz chcą, żeby ich „lizać“ za wszystko. I dlatego nikt porządny żadnej „łaski“ nie chce, a jak musi przyjąć, to jest zły.
— Masz słuszność, Maniu — szepnęła w zadumie Irena. — I właśnie wy dobrze robicie. Tak właśnie być powinno... A powiedz teraz, Maniu, czy ci tu dobrze?
— Jak w raju — szepnęła Mańka, patrząc jej w oczy.
— A czy ty się nie zabardzo męczysz w żłobku?
— O nie, ja to lubię.
— A powiedz, Maniu, czy ciebie nauka nudzi?
— Nie, jabym chciała dużo umieć i dużo wiedzieć, tylko nie lubię się uczyć.
— Dlaczego?