Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała dzieci, dawała im jeszcze po rublu, czasem cukierki, albo zabawki. „Pani baronowa w kapeluszu z piórami“ brała połowę, a połowę ta — niby opuszczona przez męża. I przestała pracować, dzieci chodziły latem „w bucikach,“ dumne były. Na całej Wiślanej ulicy nikt na Wielkanoc nie miał ani prosiaka, ani indyczki, tylko ona miała. A mąż jeszcze bardziej się upijał. Potem jakiś pan zaczął przychodzić do niej. A te dzieci jak się rozpuściły, jak nauczyły się skomleć tylko, „lizać po łapach...“ Fe!
Mańka nie lubiła powiastek. Wolała ona sama tworzyć. Mańka zaczęła pisać powieść, już miała plan gotowy. Opisać chciała siebie: że jest córką hrabiego, że Antka spotyka raz na ulicy i wychodzi za niego za mąż, że potem jest wojna, Antek zostaje zabity, a ona idzie za nim, zastępuje go, prowadzi wojsko, zwycięża i umiera.
Historya z jej niezwykłemi przygodami, wojnami, królami, zwycięztwem i śmiercią — najsilniej przemawiała do wyobraźni dziewczynki.
I to była druga nić, która ją z Grzegorzem. wiązała.
Gdy wieczorem mogła wyrwać się na godzinę do izdebki Grzegorza, była szczęśliwa. Siadała mu na kolanach, oplatała rękami jego szyję i słuchała i sama mu opowiadała o Antku, o sobie, o ojcu swoim.
— Mój ojciec także był Grzegorz. Taki był dobry. Ja go prawie wcale nie pamiętam, ale wiem, że był dobry. Wie dziaduś (Grzegorz kazał się „dziadusiem“ nazywać), gdyby ojciec mój żył, toby zupełnie by-