Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wpatrzonemi w przestrzeń, oni widzieli, że w oczach tych kryje się wiele treści, ale odczytać nic nie mogli, a gdy hrabianka wchodziła do jej pokoju, ona zamykała powieki, udawała, że śpi i nie odpowiadała na żadne zapytania, nie wzruszała się przemowami Ireny.
Bo jej serce zdobyć można było tylko szczerą, bezinteresowną miłością, nie miłością, wypływającą z poczucia obowiązku, z ukochania idei jakiejś.
Nikt w domu nie wiedział, że Mańka najwięcej życzliwości czuła dla starego Grzegorza.
— Jak panu na imię? — zapytała go raz.
— Grzegorz — odpowiedział stary sługa.
— Grzegorz? — zapytała Mańka.
Tak się jej ojciec nazywał.
I nie zadawała mu więcej żadnego pytania, ale wpatrywała się w jego postać innym wzrokiem, niż na wszystkich patrzała.
Nic się nie zmieniło przez całą jesień i zimę. Mańka nauczyła się czytać, ale poza lekcyą z Ireną, nie czytywała. Siedziała przy oknie najczęściej, wpatrzona w śnieg biały, cicha, milcząca.
Z wiosną hrabia zajął się gorączkowo swoim majątkiem i nietylko swoim. Odbywał długie narady z sąsiadami, a owocem licznych zjazdów i rozpraw było to, że hrabia postanowił założyć w majątku swoim szpital, pozakładać w kilkunastu sąsiednich majątkach ochrony i szkółki, zaprowadzić melioracye. W swoim majątku począł budować wielki gmach szkoły rzemieślniczej z muzeum etnograficznem, z czytelnią, salą zabaw.