Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E, rzucisz.
Walek cisnął w przeciwnika kamień. Antek od skoczył w bok i w mgnieniu oka rzucił się i powalił chłopca na ziemię.
Drugi chłopiec nadbiegł z tyłu, ale Mańka pochwyciła go za ucho i ciągnąła z całych sił.
— Puść mnie.
Zdala dały się słyszeć czyjeś kroki.
— Ratunku — zawołał Walek, który aczkolwiek silniejszy, nie był tak zwinny, jak Antek.
Chłopiec zerwał się, cisnął nóż za parkan, a sam rzucił się do ucieczki.
W tej chwili ukazała się postać policjanta. W dwóch skokach dogonił Mańkę i pochwycił ją.
— Co ty tu robisz?
— Idę do domu.
— Do domu? A możebyś do cyrkułu ze mną poszła?
— Proszę pana, za co?
— A czego krzyczałaś?
— Bo chłopak chciał mi odebrać pieniądze. Jest tu za parkanem.
Za parkanem dały się słyszeć głośne kroki, jednocześnie rozległo się szczekanie psów i szamotanie się z nimi chłopca.
Policjant przesadził parkan. Mańka pędem puściła się przed siebie.
Ktoby widział, że z ukrycia, z wgłębienia między murem i parkanem, wyszedł człowiek i pobiegł za Mańką, tenby mógł sądzić nie bez powodu, że jest to winowajca istotny tej walki nocnej.