Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— On idzie do mojej mamusi, — mówi Pennell, — jak chcesz, i ty możesz iść ze mną.
— Żeby być twoją niańką? Niema głupich.
Bo trzeba wiedzieć, że matka Pennella prosiła parę razy różnych chłopców, żeby uważali na Williamka; przez jakiś czas pilnował go Iim, a potem Sanders. Za to Sanders dostawał co niedziela obiad i stare ubranie i trzewiki. Teraz dopiero przypomniał to sobie Dżek i nawet żałował, ale trudno. Tylko postanowił być tam krótko i, co najważniejsze, nie przyjmować żadnego poczęstunku.
— Najlepiej byłoby, żeby matka Pennella nie pozwoliła.
Ale, niestety, zaraz się zgodziła.
Dżek był nawet niegrzeczny, może nawet umyślnie był niegrzeczny. Nie chciał wejść do pokoju i za nic nie chciał wziąć piernika.
— Ależ wejdź na chwilę — mówi mama Williama.
— Nie mogę, proszę pani, bo się bardzo spieszę.
— Nie zdejmuj palta: przecie chwilkę możesz poświęcić matce kolegi.
— Proszę pani, ja się bardzo spieszę.
— No więc weź piernik na drogę.
— Nie, dziękuję.
— Nieładnie odmawiać.
— Kiedy dziękuję.
— Ale ty mnie obrażasz. Może jabłko?
— Dziękuję.
No i mimo to chciała mu odrazu dać całe dwa