Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No i nikt się nie zgłasza? No, więc dobrze: niech nie będzie bibljoteki, niech trzeci oddział nie umie czytać. — No, Harry, właściwie ty powinieneś się podjąć.
Ale Harry mówi, że nie może.
— Więc która z dziewczynek, jeżeli chłopcy nie chcą. Gdyby szło o futball, pewnieby było wielu amatorów. Może Klaryssa albo Fanny?
Klaryssa nie chce, a Fanny sama się boi.
— Ja mogę prowadzić, — mówi Dżems.
Klasa wie doskonale, dlaczego Dżems się zgodził: szło mu o to, żeby bibljotekarką nie została dziewczynka. Klasa wie, że się nie uda, jeżeli Dżems się do tego weźmie. Dżems jest zarozumiały, i on nie lubi i jego klasa nie lubi. Samolub — czyta dużo, ale żeby go nie wiem jak prosić, nie opowie nic, nie pożyczy, nie wytłumaczy. Kapryśny i obraźliwy, a przytem złośnik.
Ale pani odrazu się zgodziła.
— Brawo, Dżems. Uratowałeś honor klasy.
Dżems skrzywił się, coś bąknął pod nosem i napewno żałował już, że się zgodził.
Było źle: zaraz nazajutrz Dżems zapomniał klucza. Na przyniesione przez kilku kolegów książki, powiedział, że śmiecie. Jedna książka głupia, druga nudna, trzecią sto razy już czytały dwuletnie dzieci. (Sam głupi zarozumialec: szkoda, że nie powiedział — roczne). Wogóle tak mówi, jakby nie dla wszystkich miały być te książki, a dla niego tylko.
Po tygodniu już i pani spostrzegła, że się pomyliła. Dżems najwyraźniej w świecie robi łaskę.