Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Peel jest porządny, bo inny pożyczy i wcale nie odda. Powie:
— Odczep się. Daj mi spokój.
Albo:
— Kto cię prosił? Mogłeś nie dawać.
No i znów pani się rozgniewała, nie pozwoliła Peelowi wziąć stalki. Ani on, ani Peel nie wiedzieli dlaczego.
Tylko Fil, który wszystko lubi wyśmiewać, zrobił błazeńską minę i, naśladując głos pani, powiedział:
— Kooo—lee—żeń—stwo.
A potem dodał:
— Pani ma kręćka.
Dżek nigdyby tak na panią nie powiedział; nie lubił Fila za jego żarty i wcale śmiać mu się nie chciało.
Peelowi było przykro, że przez niego Dżek ma zmartwienie, i jakoś zaczęli rozmawiać i potem razem wracali do domu i prawie się zaprzyjaźnili. Bo Dżek unikał kolegów od czasu, jak pani nazwała go handlarzem i złodziejem. Niby nie otwarcie, ale Dżek dobrze zrozumiał, choć za nic w świecie nigdy nikomuby tego nie powiedział.
Bo raz zginęło Doris śniadanie. Nie wiadomo nawet, czy naprawdę ktoś zabrał. Bo Doris często gubiła i zaraz leci na skargę, jak wtedy z gumą, która leżała pod ławką; Doris nie chciała się przyznać, tylko mówi, że jej podrzucili. Albo wtedy z bibułą? Ktoby się znów łaszczył na bibułę. Może ktoś wziął przez omyłkę, a ona zaraz: