Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wysłany. Kto poszedł na kolej? Czy fabryka przysłała lalki? A ten malec czego się tu plącze?
Dżek odrazu poznał, że to musi być właściciel.
Wziął list mister Tafta. Dżek długo potem myślał, jak można tak prędko przeczytać. Ledwo spojrzał, już wszystko wie. Jak prawdziwy czarodziej.
— Układałeś wystawę mister Tafta?
— Tak, panie.
— I cóż? Kazał ci odsunąć książki od szyby, żeby się nie zamoczyły?
— Tak, panie.
— A na lampie kazał powiesić anioła?
— Tak, anioła.
Roześmiał się, i wszyscy się roześmieli, a najgłośniej pan Gibbs.
— A ty prowadzisz kooperatywę?
— W trzecim oddziele.
— I chcecie kupić podarki i ozdoby gwiazdkowe? Ile masz? Sto — tysiąc dolarów?
— Tylko dwa dolary bez czternastu centów.
— To mało, ale ja i tego nawet nie miałem, kiedy układałem wystawę w sklepie mister Tafta. Poczekaj-no: a kiedy skończyłeś, jego matka częstowała cię kawą?
— Nie, panie. Matka jest chora.
— Chora? No, panowie, bierzcie się do roboty, a tego klijenta sam załatwię. Niech tu przyjdzie chłopiec.
Uderzył laską w pustą skrzynię:
— Włóż komplet od Nr. 714 do 722 po tuzinie. Tylko prędko. Ozdoby Nr. 865, jak do kompletu