Strona:Jan Sygański - Wyroki ławicy sandeckiej.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez „podniesienie palców prawej ręki do góry“, czyli pod przysięgą „sub corporali iuramento erectis ad sidera dextrae manus digitis“, jak stale notują akta. Prześwietna ławica, chcąc się dowiedzieć o wspólnikach zbrodni, pytała winowajcy, kto mu był powodem do zbrodni? Kto go namówił do tego? Jeżeli obwiniony nie chciał od razu wyjawić prawdy, oddawano go do szatławy. Tam to brano go w „kluby“, t. j. obnażonego kładziono na ławie, wiązano ręce i nogi powrozami[1], których długie końce zakładano za kluby, jedną u podłogi, drugą u powały przeciwległej ściany i wyciągano go w stawach, zwyczajnie do trzeciego razu. Jeżeli i to nie poskutkowało, palono mu następnie boki pochodniami albo świecami jedno- dwu- a nawet trzykrotnie, lub też kat bryzgał żar płonącej siarki[2] na jego piersi. Męczeni złoczyńcy mawiali nieraz: „Choćbyście mnie panowie na proch spalili, nie powiem nic więcej, bo nic nie wiem, i z tym gotów jestem iść na straszny sąd Boski“. Stosownie do zeznania świadków i przyznania się do winy samego zbrodniarza, sąd gajny wójtowski ławniczy wydawał ostateczny wyrok, mocą którego winowajcę skazywał, czy to na rózgi pod pręgierzem[3], czy też na karę śmierci. W przeciągu lat 1652—1684 tylko w dwóch wypadkach (1663 i 1670) apelowano do sądu najwyższego prawa magdeburskiego na zamku krakowskim, ale pierwszą z tych apellacyj już sąd wójtowski sandecki na miejscu odrzucił, od drugiej zaś mąż obwinionej mularki dobrowolnie odstąpił[4]. Osądzonych i skazanych na śmierć, zaopatrywali księża wikarzy św. Sakramentami, przez co niektórzy z nich, jak n. p. ks. Stanisław Kossowski zasłużyli sobie na chlubne wspomnienie i wdzięczność w testamentach skazańców[5].
Do egzekucyi, t. j. karania i tracenia zbrodniarzy trzymało miasto swego własnego kata, czyli mistrza. Wyjątkowo tylko i z konieczności (dla braku w Sączu), posyłano po mistrza do Biecza, gdzie istniał jedyny w całej Polsce cech katowski[6], który uczył okrutnego rzemiosła swego i wyzwalał na mistrzów.

Złoczyńców w Nowym Sączu tracono kiedy niekiedy przed ratuszem[7] na rynku, ale najczęściej na miejscu zwykłem tracenia

  1. Monographien zur deutschen Kultur. Fr. Heinemann: Der Richter und die Rechtspflege in der deutschen Vergangenheit. Mit 159 Abbildungen und Beilagen nach den Originalen aus dem XV bis XVIII Jahrhundert. Ryciny w tem dziele, podług dawnych drzeworytów i miniatur, są bardzo rzadkie i ciekawe.
  2. Świadczą o tem zapiski w księdze wydatków miejskich pod rokiem 1634 i 1649 i inne. Czytamy tam: Na świece do męczenia złoczyńcy, którego palono za świętokradztwo, 20 groszy. Na świece do tortur po trzy razy 18 gr. Na świece i siarkę do więźniów 24 gr.
  3. Pręgierz, słup katowski, u którego winowajców na publiczną hańbę stawiano, smagano, piętnowano.
  4. Zob. niżej nr. 25 i 55.
  5. Zob. niżej nr. 25, 32, 37, 38.
  6. Widocznie potrzebny w tych stronach, skoro dnia 19. maja 1614 koło Biecza 120 rozbójników stracono. Zob. Czacki: O litewskich i polskich prawach, wydanie Turowskiego. T. II, str. 131. Kraków 1861.
  7. Zob. niżej nr. 6, 42, 60, 81.