Strona:Jan Sygański - Historya Nowego Sącza.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieszczanom regimentować, a dobosze jego bębnić; ukończywszy zaś trud wojenny, pospołu z panami rajcami pokrzepiali się winem lub miodem.
Jak też i Rzpltej potrzeba było piechoty, to zjeżdżał rotmistrz z „listem przypowiednim“[1] i uniwersałem hetmańskim zbierać pachołki. Miasto go witało winem i pieczenią lub rybami, a czasami okupiło się, aby w mieście nie stali. Tak n. p. w r. 1632 za jednogłośną uchwałą pospólstwa ofiarowało miasto panu Jerzemu Stano, staroście grodowemu sandeckiemu, beczkę wina za 110 złp. dlatego jedynie, aby żołnierze w Nowym Sączu nie stali[2].
Nie rzadko też bywało, że w czasie przemarszu z Wiśnicza do Lubowli wyprawiali wojacy pana wojewody różne burdy po mieście.
We wrześniu 1648 r., już w czasie bezkrólewia, piechota lubowelska, złożona przeważnie z Wołochów, nadciągnęła z Wiśnicza do Nowego Sącza i grodzką bramą dążyła prosto na rynek. Bromnym grodzkim był podówczas Matyasz Zięba, który pilnował swego obowiązku, strzegąc bramy dniem i nocą z małej izdebki, przymurowanej do tejże bramy. Wybierał także „foralia“, t. j. targowe od wjeżdżających kupców wedle przepisów, wyłączając od tej opłaty samych tylko garncarzów, jak tego starodawny obyczaj wymagał. Strzegł, aby ludzie podejrzani, włóczęgi i żydzi do miasta nie wchodzili, szczególnie pod bronią. Słowem był gorliwym i ostrożnym bromnym. Wołosza lubowelska jednak omyliła go podstępem. Wiedział on, że jej w miasto nie miał puszczać tłumem, aby gwałtów nie czynili; wiedział, że i porucznik piechoty ma zakaz wprowadzania ich w miasto, a jednak dał się podejść. Kilku bowiem z piechurów wszedłszy, poczęli w bronie zwadę i swary, i nie ustąpili, ani dali bromy przymknąć, a tymczasem cały tłum nadszedł i prosto w rynek ulicą polską, ku Trębaczykówce kroczył. A była to słynna gospoda podle Joachima Raszkowicza, garncarza, druga od rogu ulicy różanej, w której sławetny Jan Czechowicz, złotnik, sprzedawał doskonałe gorzałki i piwa tak zielone, jako i gęste.

Matyasz Zięba widząc, że się Wołosza w miasto wali, skoczył na ratusz i dał znać panom rajcom. Burmistrzował wtedy Marcin Frankowicz, człek poważny i rozumny, a pomimo wieku swego sprężysty. Przeczuwając, iż się bez burdy nie obejdzie, obesłał cechy, aby się mieli na pogotowiu i ostrożności. Wołosza zaś nadciągną-

  1. List przypowiedni — pozwolenie królewskie, dane rotmistrzowi na werbowanie pachołków.
  2. Act. Consul. T. 53. p. 98, 119.